Jak uratowałam zupę jarzynową
Jesień jest, chłodno się zrobiło, zapragnęłam ciepłego pokarmu pod postacią zupy do popijania z kubka przy komputerze. Przejrzawszy pobieżnie zapasy w zamrażalniku przystąpiłam do produkcji zupy “nawinie”. Do garnka z wodą dodałam:
- kostki rosołowe warzywno-mięsne – kilka (Kapitan Obwieś radzi: jak ktoś chce wege to niech doda same warzywne)
- fasolka szparagowa – pół paczki
- szpinak – mniej więcej garść, bo tyle miałam
- brokuły – pół paczki
- brukselka – pół paczki
- czosnek – 8 ząbków pokrojonych w plasterki
- ziele angielskie – kilka kulek
- pieprz
- bazylia
- trochę oliwy.
Ugotowawszy zmiksowałam. Niestety kostki rosołowe, którymi dysponowałam były całkiem beznadziejne – dużo soli a mało właściwego smaku, więc wyszła mi z tego nieapetycznie wyglądająca, za słona zielona papka bez krzty charakteru. Zamiast się poddać i wylać dzieło, za radą koleżanki poczekałam aż się przegryzą warzywa z czosnkiem/będę mieć jakiś pomysł.
Na drugi dzień zrobiłam inwentaryzację zawartości lodówki i do garnka dodałam:
- jakieś pół litra wody
- ser kozi pleśniowy – niecałe opakowanie
- cheddar – pół kostki, utartej grubo
- krojone pomidory z czosnkiem w puszce – 1 puszka
- czosnek w proszku – kilka łyżeczek
- oliwa – kilka łyżek
- pieprz – trochę